Okręgowa Izba Pielęgniarek i Położnych
w Krośnie


 

List pielęgniarza

Protest pielęgniarek w Centrum Zdrowia Dziecka mógłby odbyć się w każdym lub w zdecydowanej większości szpitali w Polsce z uwagi na analogie. Jako pielęgniarz z kilkunastoletnim stażem pracy w zawodzie, specjalizacją z anestezjologii i intensywnej terapii, kursami i szkoleniami, w tym także międzynarodowymi z zakresu reanimacji, zabiegów ratujących życie, czy technik znieczulania ośmielam się stwierdzić, że błędem byłoby zaniechanie podobnej akcji o charakterze ogólnopolskim.

Obraz pielęgniarki, która zarabia średnio, z moich doświadczeń, mniej więcej 2100 złotych netto z dyżurami dwunastogodzinnymi, lub bez, na pełnym etacie w państwowym szpitalu, pracując sama na dwudziestoparoosobowym oddziale i jest zadowolona z tej trwale zahibernowanej płacy i skromnych warunków pracy tak pod kątem wyposażenia, jak i relacji z pracownikami szpitala (tj. lekarzami, a zwłaszcza z przełożonymi) jest szkodliwy tak dla mnie, jak i dla moich koleżanek.

Ośmielam się stwierdzić, że od początku edukacji pielęgniarka, a w szczególności ta, której średnia wiekowa wynosi dziś 40-50 lat, przyuczana jest do karności i uległości w pracy. Większość nie oczekuje więcej, niż może dostać, uznając, jak to było jeszcze dziesięć lat temu, że praca jest dla nich niemal dopustem Bożym, okazją do pobrania wynagrodzenia, bo i o pracę trudno.

Z upływem czasu, gdy źródło młodych, ideowo nastawionych do pracy pracowników zwyczajnie wyschło, sytuacja zawodowa uległa zmianie i tak jak kiedyś podejmowano zatrudnienie tam, gdzie akurat był wakat, dziś samemu obierasz kierunek kariery, realizując się czy to na oddziale wewnętrznym, czy jak to jest w moim przypadku, na bloku operacyjnym.

Szpitale kuszą miejscem pracy, nie prześcigając się jednak w proponowanych pensjach, jak gdyby licząc na to, że pielęgniarka i tak przyjdzie, uszczuplając budżet o nieco ponad dwa tysiące złotych miesięcznie. Przyuczeni do karności i uległości, podejmujemy pracę, próbując przechytrzyć siebie o formułę kontraktu (która podwyższa zarobki kosztem zwykłego życia), czy też zajęcia dodatkowe – a tu pół etatu, a tu umowa zlecenie, a tu nadgodziny… Zapominamy przy tym, że tego rodzaju dywersyfikacja potwierdza jedynie słuszność rozumowania, jakoby ręce do pracy znaleźć się mogą zawsze, bo i do niskiej pensji niejedna pielęgniarka będzie chciała dorobić. W rzeczywistości, gdyby tak odebrać możliwość pracy w innym, niż macierzysty, miejscu, część sztandarowych placówek upadnie natychmiast z hukiem na obie łopatki. Rąk do pracy jest bowiem zwyczajnie za mało i system już teraz działa poza granicą samowystarczalności.

Od lat powtarza się nam, a więc mnie i koleżankom z pracy, że do pracy w polskim szpitalu ustawia się cała kolejka chętnych, w tym z zagranicy, jak gdyby właśnie tam, na Ukrainie, czy Białorusi, spiętrzała się fala pielęgniarek-uchodźców, czyhająca na twoją chwilę słabości, wątpliwość, wahanie, refleksję… W rzeczywistości, nikogo tam nie ma, gdyż każdy, poważnie myślący o wyjeździe pracownik wschodniej Europy już jakiś czas temu spakował walizki i odleciał wyjechał na północ, lub zachód, szukając szczęścia pośród ludzi myślących inaczej, niejako europejsko.

Plik podań o pracę jest zwyczajną atrapą, zupełnie nieaktualną, nadtrawioną przez czas żółtym odcieniem przeszłości, co skazuje szpital na ścisłą współpracę z nami, nie rezygnując jednakże z widma nieustannego zagrożenia i kurateli. A przecież to właśnie teraz pielęgniarki powinny dyktować warunki nie tylko z troski o siebie, ale o przyszłość zawodu, który z różnych powodów jest zagrożony wymarciem. Szczególnie istotny wydaje się fakt zatrudniania ratowników medycznych, w dotychczas przez nas zajmowane sektory, którzy mniej wybrzydzają, bo jest ich wciąż, póki co, za dużo i jak by na to nie patrzeć, chłopak przy chorym nie tylko nie zmęczy się jak kobieta, ale i w ciążę nie zajdzie.

Nie bez winy jesteśmy my sami, którzy nałożyliśmy pracy ciężkie, kosztowne kajdany zmuszające do długoletniej, a czasem także drenującej portfel edukacji, po to, by w ogóle zacząć pracować. Wymagania, które sobie stawiamy, dotyczą niezbędnych kursów, bez których podjęcie zatrudnienia na wymarzonym oddziale staje się niemożliwe, koniecznych staży i czasu im poświęconych. Na przekór trendom ogranicza się także kompetencje zawodowe, które wciąż, w porównaniu z braćmi w branży, ratownikami, są zdecydowanie mniejsze, czy to pod kątem czynności, czy możliwości podawania leków i płynów bez zlecenia lekarskiego, nie starając się nawet usamodzielnić nas samych lub zalegalizować te obszary, w których i tak wykazujemy wolę samodzielności. Owa zależność skutkuje nie większą niż dostateczną satysfakcją z wykonywanej pracy, co przekuwa się znowu na przyszłość.

Znamiennym jest fakt dziedziczenia zawodu w branży lekarskiej, zjawisko to występuje o wiele rzadziej wśród pielęgniarek, gdzie to mama najczęściej przestrzega dziecko od pójścia w jej ślady powołując się na rozsądek i własne, ni to gorzkie, ni kwaśne doświadczenia kilkudziesięciu lat.

Nie tylko dane dotyczące zarobków są zafałszowane w przekazie medialnym. Sławetne 400 złotych podwyżki w kolejnych ratach jest w rzeczywistości kwotą o ponad połowę mniejszą, opodatkowaną i przyklepaną pielęgniarską niestety ręką, należało już bowiem wcześniej zwrócić uwagę na dwuznaczność przekazu, który trafia na koniec do opinii publicznej, która słusznie mogłaby sądzić, że roszczenia sióstr ze szpitali są, delikatnie rzecz biorąc, lekką przesadą. Daj palec, a chwycą za rękę.

Kolejną kwestią jest zatrudnienie – do statystyk brane są pod uwagę pielęgniarki koordynujące pracę, czy oddziałowe, które nie wykonują pracy przy chorym, a pełnią funkcję najczęściej administracyjną. Sławetne minimum zatrudnienia jest tym samym fikcją i pacjenci nie mają tej samej uwagi, jaką mogliby mieć, gdyby ktoś nie majstrował przy danych. Nieszczera metodologia każe wyciągać wygodne wnioski, które biją na koniec w białe czepki jak młotek, zalegające w pokojach socjalnych, bez cienia empatii dla chorych. Stereotypy i fałsz dotykają nasz zawód okiem mediów, choć, przyznać uczciwie muszę, że grupa to bardzo niejednorodna i czarna owca w najbielszym nawet stadzie znaleźć się może zawsze, przykuwając, co zrozumiałe, uwagę ludzi.

Z mojego punktu widzenia protest pielęgniarek z Centrum Zdrowia Dziecka powinien być okazją do prawdziwej refleksji o tożsamości pielęgniarki w XXI wieku tak dla pacjentów, zwłaszcza tych potencjalnych, jak i nas samych. Czasy się szczęśliwie zmieniły i nikt już chyba nie wierzy, że to my obciążamy finansowo szpitale, żądając Bóg raczy sam widzieć ile i za co. Lekarze prawie nigdy nie mieli kłopotu z płacami, gdyż ich żądania są chętniej realizowane przez dyrekcję szpitala, choć różnica wzajemna w zarobkach jest zatrważająca. Wiadomo przecież, że bez nich nie ma leczenia, bo pielęgniarka, cóż, sama najwyżej ciśnienie, czy cukier zmierzy, nie podejmując żadnych działań terapeutycznych, w jawnej niezgodzie z prawem.

Szanujmy siebie i dbajmy o swoją niezależność. Przyszłość naszego zawodu, choć brzmi to patetycznie, leży szczególnie teraz w naszych rękach i od nas także zależy, co będzie dalej.

 

SEBASTIAN KUKLO





































Copyright 2024 OIPiP w Krośnie
SETMAX - Tworzenie portali internetowych